Wspólnota entuzjastów Boga
2016-01-22

Z alumnami WSD w Koszalinie rozmawia o. Józef Augustyn SJ


W przeszłości w formacji seminaryjnej wyróżniało się trzy aspekty: duchowy, intelektualny i duszpasterski. Dzisiaj mówi się także o formacji ludzkiej. Jak waszym zdaniem winna ona wyglądać? Czym dla was jest formacja ludzka? Jak każdy z was kształtuje siebie jako człowieka? Co to znaczy, że ksiądz ma być ludzki?

MAREK: Myślę, że w formacji ludzkiej najważniejsze jest doprowadzenie do rozumienia drugiej osoby, co stanowi chyba największy dar Ducha Świętego. Chodzi więc o to, aby umieć pomagać temu bratu, z którym się w seminarium spotykam... Formacja ludzka jest przede wszystkim budowaniem mojego człowieczeństwa.

Na czym by to polegało?

MAREK: Na odnajdywaniu w sobie postaw najbardziej ludzkich, takich jak wrażliwość, życzliwość, rozumienie siebie. Wiadomo, co się z tego rodzi - zauważenie, że drugi potrzebuje pomocy i że ja także potrzebuję pomocy, gdzieś ?nie wystarczam", gdzieś mam swoje granice, że mam taki, a nie inny temperament, taki, a nie inny charakter, i stykam się z ludźmi, którzy mają różne charaktery, różne temperamenty. Właśnie w tej sferze ?ludzkiej" chciałbym umieć z człowiekiem się dogadać.
NORBERT: Ja bym zwrócił uwagę na kształtowanie takich postaw, jak otwartość czy danie człowiekowi, który przychodzi do mnie, poczucia, że jest tu oczekiwany, że nie jest intruzem - choćby przez to, iż odkładam komputer czy książkę, którą czytam. Chodzi tu też o pilnowanie takich spraw, jak na przykład punktualność. Zauważyłem, że wielu ludzi zarzuca księżom brak punktualności.
SEBASTIAN: Wydaje mi się, że w praktyce zawsze dzieliło się formację seminaryjną na ludzką i duchową. Natomiast pewną rewelacją było dla mnie to, że przeznaczając czas na formację ludzką, zauważa się powolne zbliżanie do Boga. Formacja ludzka zbiega się z formacją duchową. Zbliżając się, do Boga, stawałem się bardziej ludzki. Bóg pokazał mi, że owocem tego wszystkiego, co robię w formacji ludzkiej, jest bycie bliżej Niego. Pokazywał mi, że jest to cel, który muszę osiągnąć, żeby nie tyle być doskonałym, ile raczej zrozumieć siebie, zaakceptować siebie, być dla siebie cierpliwym, ludzkim i zgadzać się, że ja także mogę popełnić błąd.

Co to znaczy, że mam być księdzem ?ludzkim"?

ADAM: Formacja ludzka jest najpierw poznaniem samego siebie, swoich mocnych i słabych stron, oraz konfrontowaniem tego z jakimś ideałem, najlepiej z Jezusem Chrystusem, z Jego ludzkimi cechami, które są w Ewangelii wyraźnie ukazane, ale też z moimi małymi ideałami: z ludźmi, na których się jakoś wzoruję. Wydaje mi się, że ważne jest odkrycie swoich plusów i minusów, żeby później wiedzieć, nad czym można pracować i co trzeba by było zmienić.
FILIP: Dla mnie formacja ludzka wiąże się z dużą radością, z doświadczeniem tego, jak Pan Bóg się napracował i nastarał z miłości do mnie. Przez to, że poznałem swoje bóle i zranienia, Bóg dał mi odkryć, że mnie kocha, że wszystko się jakoś w moim życiu niesamowicie układa, i że ta ludzka strona jest elementem powołania, którym mnie On obdarzył.
MAREK: W formacji ludzkiej ważne jest, żeby przyjąć siebie takim, jakim jestem, jakim Pan Bóg mnie stworzył. Jest to szalenie trudne. Różne, doświadczenia, które ktoś przynosi ze sobą do seminarium, powodują, czasami to, że ciężko jest zaakceptować siebie. Wiadomo, że człowiekowi, który nie akceptuje siebie, trudno jest wychodzić do ludzi. Pan Jezus mówi: ?Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego". Bóg buduje też na naturze, łaska buduje na naturze, więc duża rola przypada tu pracy nad sobą. On żąda od człowieka, żeby zobaczył, kim jest, jakie ma ułomności i gdzie są jego granice. Łatwiej jest wtedy dostrzec, jak Pan Bóg działa w moim życiu. Kiedy widzę swoje granice, to wiem, że za nimi zaczyna się już działanie Boga. Dlatego podkreślam, że dla mnie najważniejsze w formacji ludzkiej jest to, żeby zaakceptować siebie takim, jakim jestem.

Dzisiaj wielu ludzi szuka w Kościele, u księży pomocy w różnych ludzkich sprawach. Bardzo modny jest temat uzdrowienia wewnętrznego. W jaki sposób sami radzicie sobie ze swoimi zranieniami?

FILIP: Nie mogę jeszcze mówić o głębokim doświadczeniu uzdrowienia. Natomiast od strony pracy nad swoimi zranieniami, nad swoim bólem, bardzo ważne dla mnie i - jak myślę - dla mojej przyszłej pracy wśród ludzi jest to, że cierpienie uwrażliwia. Uwrażliwia przede wszystkim na te problemy, które samemu się posiada. Później łatwiej jest, patrząc przez pryzmat swojego cierpienia, zrozumieć innych. To uczy delikatności. Tym, co sobie najbardziej cenię z pracy nad moimi zranieniami - razem z, kapłanami, którzy mnie jakoś prowadzili i próbowali pokazywać różne drogi rozwiązań - jest doświadczenie delikatności w spotkaniu z człowiekiem, który ma problem. Sam doświadczyłem, jak dużo może ono ocalić dzięki dyskrecji, dzięki pozostawieniu człowieka wobec swojego problemu, nawet, jeśli się wie więcej, dzięki nieporuszeniu pewnych tematów, do których on sam dopiero ?dojdzie".
NORBERT: Każdy z nas doświadczał jakichś swoich zranień, a z drugiej strony doświadczał miłości Bożej, która te zranienia koi i uzdrawia. W spotkaniu z konkretnym człowiekiem, widząc jego zranienia i ich możliwe przyczyny, nie mówię mu: ?Ty jesteś zraniony w taki, a nie inny sposób", ale ukazuję właśnie miłość Bożą. Dopiero w perspektywie tej miłości, z czasem można będzie odsłaniać konkretne zranienia tej osoby.
WOJTEK I: Dzięki pracy z ojcem duchownym czy spowiednikiem potrafię teraz nazwać to, co mi dolega. Umiem postawić diagnozę. Przed seminarium nie potrafiłbym w ten sposób ująć swoich problemów. Odkryłem też to, co mówi św. Paweł:, ?Aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas". Nawet moje zranienie, moja słabość może być punktem wyjścia do tego, aby spotkać Boga. Dzięki słabości uczę się pokory, tego, że nie jestem duchowym Herkulesem, że potrzebuję łaski Pana Boga, aby sobie z czymś poradzić.
MAREK: Ogromnym doświadczeniem w seminarium było dla mnie ukazanie miłości Bożej przez ojca duchownego. Robił to poprzez oczekiwanie. Kiedy miałem jakiś problem, to wiedziałem, że czekał na mnie, mogłem iść do niego i porozmawiać. Teraz myślę, że w przyszłości, kiedy spotkam człowieka, będę go rozumiał, bo tamten ksiądz kiedyś mi pokazał, że przed prawem i przykazaniami jest najpierw miłość Pana Boga, która jest o wiele większa i zawsze pierwsza. Na spotkanego człowieka staram się teraz patrzeć oczami Jezusa. Pokazać mu, że jest kochany takim, jakim jest, że takim go Bóg przygarnie i takim powołuje. Drugą ważną dla mnie rzeczą było to, że w chwili konkretnego upadku i cierpienia Pan Bóg sam dawał mi znaki, że chce się w takim momencie mną posłużyć. Nie zostawiał mnie, ale właśnie wtedy powoływał do służby i do życia z Nim.
SEBASTIAN: Po wstąpieniu do seminarium zmienił się mój sposób patrzenia na człowieka. Chodzenie do ojca duchownego, doświadczanie swoich ograniczeń i radzenia sobie z nimi, ściąganie z siebie masek, było bardzo trudne, wymagające i bolesne, ale - patrząc z perspektywy - także bardzo potrzebne. Takie doświadczenie przydało się w moim życiu kilka razy w czasie pielgrzymek. Młodzi ludzie, którzy ze mną szli, pytali o wiele spraw dotyczących pracy nad sobą i zgłębiania swojej wiary. Młodzi są bardzo wdzięczni, że ksiądz miał czas i chciał ich wysłuchać. Było to bardzo bogate doświadczenie, które pokazało mi, że trzeba mieć czas i chęć, i że nie trzeba bać się rozmowy o problemach. Zrozumienie tego, że ja też popełniam błędy, pozwoliło mi spojrzeć na drugiego człowieka bardzo spokojnie: na to, że może mieć inne problemy, że może prowadzić inne życie niż ja. Stało się to jakby ?miejscem wolności" wobec tego, co dzieje się poza mną.
WOJTEK II: Również ja doświadczyłem pomocy ojca duchownego w tym, co dotyczy formacji ludzkiej. Bardzo często było tak, że kiedy pojawiały się poważne problemy w mojej formacji, to przychodziłem do ojca, siadałem naprzeciw niego i rozmowa się nie kleiła, ponieważ nic mu nie chciałem powiedzieć. Zawsze wtedy, gdy wychodziłem od niego, to on mi mówił: ?Ja tego nie powiem za Ciebie, sam mi to powiesz". On wiedział, o cchodzi, ale nie zmuszał mnie, abym o tym rozmawiał. Nie nawracał mnie na siłę. To jest ważne w pracy z ludźmi, żeby ich nie nawracać na siłę. Dzięki temu doświadczeniu zrozumiałem, że czasami trzeba coś zostawić Panu Bogu, że to On nawraca, że każdy ma swój czas. Może w danym momencie człowiek nie jest jeszcze gotowy i to nie ja o tym decyduję. Potrzebna jest tu cierpliwość.
ADAM: Zranienia pokazują mi jedno - potrzebuję Boga, bo nie sposób sobie ze swoimi sprawami poradzić czysto po ludzku, choć jest to do pewnego stopnia skuteczne. Człowiek jednak jest istotą słabą i potrzebuje Boga. Uczy to pokory w patrzeniu na drugiego człowieka i nieoceniania go. Skoro jestem poddany jakimś słabościom i cierpieniu, to tak samo może dziać się też z innym człowiekiem, ktoś może cierpieć bardziej. Pozwala to zrozumieć sytuację drugiego człowieka.

Gdy mówi się o księżach, od razu pojawia się żelazny temat celibatu. Cały świat dzisiaj bardzo erotyzuje relacje międzyludzkie i Kościół pchany jest w kierunku rozluźnienia moralności w tym względzie. Z drugiej strony, my, księża, którzy jesteśmy przedstawicielami tak zwanej tradycyjnej moralności, znajdujemy się pod szczególną lupą. Trudne dla nas rzeczy są łatwą pożywką dla mediów, a ludzie bardzo interesują się skandalami. Czym jest dla was celibat, jaką rolę on pełni w waszym życiu, co chcielibyście powiedzieć swoim celibatem ludziom?

MAREK: Chciałbym przede wszystkim zaświadczyć o ludzkiej miłości i o miłości Boga. Chciałbym ukazać, że miłość ludzka nie może być zawężona tylko do sfery seksualnej, ale że jest szersza, obejmuje całego człowieka, bogactwo jego uczuć i charakteru. Natomiast od celibatu oczekiwałbym więcej obecności Pana Boga w moim życiu. Może to dziwnie brzmi, bo przecież można kochać Boga, kochając drugą osobę w małżeństwie, ale chciałbym poświęcić się Bogu tak, aby powiedzieć Mu: ?Teraz Ty jesteś zdany na mnie, a ja na Ciebie", czyli wejść w autentyczną relację miłości i przyjaźni.
FILIP: Osobiście cieszę się, że nie ma takiego prawa kościelnego, że ksiądz ma być mężem jednej żony. Celibat odkrywam przede wszystkim jako szansę modlitwy, szansę oddania Chrystusowi tego, co oddałbym kobiecie, mojej żonie, zbudowania jakiegoś małego klasztoru w sercu. To jest dla mnie główną motywacją do celibatu ?? oczywiście idą za tym później różne racje duszpasterskie dotyczące dawanego nim świadectwa. Ja jednak odkrywam celibat najpierw jako szansę dla siebie na rozmodlenie się, bycie z Panem w swoim sercu, w ciszy.
NORBERT:, Gdy zastanawiałem się nad celibatem, to sobie myślałem, że skoro ma on mieć związek z moim sercem oddanym Chrystusowi i ?? z drugiej strony ?? z moją dyspozycyjnością dla ludzi i Kościoła, to, jeżeli w innych dziedzinach życia nie będzie próby szukania związku z Chrystusem, wówczas stanie się on pustym znakiem, który nic nie wyraża. Byłby wtedy tylko ciężarem, a nie pomocą...
WOJTEK I: Niedawno uświadomiłem sobie na nowo znaczenie pewnego gestu liturgicznego. Chodzi o ucałowanie ołtarza przez kapłana. W perspektywie tego gestu celibat oznacza oblubieńczy związek z Chrystusem, jako przywiązanie i przylgnięcie do Serca Jezusowego, jakby utulenie się w tym Sercu, które pozwala później promieniować, tryskać miłością i radością na ludzi, z którymi będę się spotykał.
NORBERT: Czytałem kiedyś książkę Michela Rondeta Celibat ewangeliczny we współczesnym świecie. W pierwszej części przedstawione są tam argumenty filozoficzne za celibatem, potem dopiero religijne. Po przeczytaniu pierwszej części pomyślałem sobie, że to wszystko prawda, ale gdyby ktoś miał mnie przekonać do celibatu na podstawie tych argumentów, to życzę powodzenia. Jedynym argumentem, który może przeważyć szalę celibatu, jest: ?ze względu na Chrystusa". Poza Nim nie ma szans.
ADAM: Celibat kojarzy mi się z zaślubinami z Bogiem. Chciałbym być znakiem dla ludzi, taką połówką Pana Boga, Jego widoczną częścią, żeby ludzie, patrząc na mnie, dostrzegli ten drugi wymiar, specyficzną relację z Jezusem Chrystusem. Chciałbym dać świadectwo, że jest Bóg, który ich kocha, i warto dla Niego poświęcić życie.
WOJTEK II: Małżeństwo jest jakby drugim biegunem celibatu. W małżeństwie ojciec jest odpowiedzialny za rodzinę. Przez celibat chciałbym pokazać ludziom, że jako ksiądz, który poprzez celibat został zaślubiony Bogu, jestem ojcem wszystkich ludzi. Wszyscy są dla mnie tak samo ważni, a ja nie jestem tylko wyłącznie dla kogoś. Celibat, więc jest znakiem bycia dla wszystkich tak samo.
SEBASTIAN
: Celibat pojmuję jako mowę serca do serca. Jest to na pewno jakaś wyłączność. Chciałbym pokazać światu, że będąc samemu, można być szczęśliwym i w pełni się realizować, że jest to jakaś odmienność, ale człowiek spełnia się w niej całkowicie. Nie ma tam smutku, zgryźliwości, bo Pan Bóg przewidział taki sposób życia.

Często podkreślam w spotkaniach z księżmi i klerykami, że my, duchowni, troszczymy się o młodzież, o małżeństwa, proponujemy pomoc duszpasterską lekarzom, artystom, natomiast brakuje mi w tym pejzażu duszpasterstwa księży. Odnoszę takie wrażenie, jakbyśmy siebie nawzajem bardzo zaniedbywali. Z doświadczenia wiem, że ksiądz, który jest w tarapatach, często nie ma gdzie się udać. Nie brakuje nam tak zwanego dobrego koleżeństwa, natomiast tam, gdzie człowiek czuje się głębiej dotknięty, pogubiony, zazwyczaj pozostaje sam, bezradny. Dlatego szalenie ważne dla przyszłości Kościoła wydaje mi się wyjście księży ku sobie nawzajem. Myślę, że ojcostwo duchowe w relacji do wiernych świeckich jest stosunkowo proste, gdyż człowiek otrzymuje funkcję, pewną rolę i z tej pozycji dość łatwo jest być w konfesjonale ojcem dla jakiegoś dziecka czy zagubionego nastolatka. Natomiast serce ojcowskie księdza w relacji do współbrata sprowadza się, w moim odczuciu, przede wszystkim do troski starszych o młodszych. Stąd moje pytanie: jak wyglądają w seminarium relacje braterskie między klerykami, jak wy doświadczacie troski o was ze strony waszych księży wychowawców, waszych starszych i młodszych współbraci? Co z tych seminaryjnych doświadczeń chcielibyście przenieść w późniejsze, kapłańskie życie?

WOJTEK II: Pewien ksiądz podzielił się ze mną wrażeniami z podróży po Polsce, którą odbył kiedyś wspólnie z innym kapłanem, swoim dobrym kolegą. Dotarłszy do jakiegoś klasztoru, postanowili odprawić Mszę świętą. W kaplicy byli tylko oni dwaj, przewodniczył ów drugi ksiądz. Po przeczytaniu Ewangelii powiedział znienacka do kolegi: ?Siadaj, teraz będzie kazanie". Nie żartował.
Myślę, że to jest bardzo ważne, by w koledze księdzu oprócz tego, że jest kolegą, widzieć też jego kapłaństwo. Dostrzec, że ksiądz też potrzebuje iść do spowiedzi, nie tylko stać na ambonie i głosić słowo Boże, ale też usiąść pod tą amboną i trochę posłuchać. Bo przecież nie przestaje być chrześcijaninem, nie przestaje się rozwijać ?? a skoro sam jest księdzem, to, do kogo ma się udać? Do samego Pana Boga chyba, ale On upodobał sobie właśnie w pośrednictwie kapłanów.
WOJTEK I: Ojciec Józef wskazał tu na zagadnienie ojcowsko-synowskich relacji między kapłanami. Ojciec to chyba ten, który dzieli się tym, co posiada, i ubogaca swoim doświadczeniem. We wspólnocie alumnów czy księży ważne jest to, abyśmy umieli rozmawiać o wierze, dawać jej świadectwo. Najpierw tak po prostu, bez skomplikowanych, napuszonych teologicznie definicji, a dopiero, gdy trzeba, również na płaszczyźnie intelektualnej. To odświeża, ubogaca wiarę i chroni nas przed rutyną. Bardzo bym pragnął, by w przyszłości nie zabrakło w moim środowisku braci kapłanów, z którymi będę rozmawiał o Jezusie, o moim codziennym doświadczeniu wiary.
Myślę też, że skoro jesteśmy zaangażowani w pracę duszpasterską, to wspaniale jest dzielić się swoimi doświadczeniami, uwagami i spostrzeżeniami także w tym aspekcie. Ostatnio rozmawiałem z kolegą przebywającym na urlopie dziekańskim, który opowiadał mi o swoich problemach związanych z prowadzeniem katechezy. Choć poszukiwaliśmy, a jednocześnie nie mogliśmy znaleźć żadnych rozwiązań, to jednak nie one były w tym momencie najważniejsze. Odkryłem nagle, jaką wartość ma to, że w ogóle potrafimy o takich sprawach rozmawiać, że to nas pochłania, emocjonuje. Bo chyba o to właśnie chodzi, żeby nasza wspólnota była oparta na tym, co nas naprawdę łączy, co jest najbardziej dla nas istotne, co stanowi treść kapłańskiego życia. Żeby była to wspólnota entuzjastów oddających Bogu serce, intelekt i własne dłonie.
FILIP: Jest taki drobiazg, który w seminarium bardzo sobie cenię. Zdarza mi się często w ciągu dnia ?potknąć się" o jakiegoś kleryka w którejś z kaplic, czasem na korytarzu ktoś powie: ?Słuchaj, pomódl się za mnie!"- tak po prostu, nie wchodząc w szczegóły. Bywa niekiedy, że role się odwracają i to ja proszę kogoś o modlitwę. Jest to w moim odczuciu coś bardzo ważnego, swego rodzaju wspólnota duchowa. To jasne, że wszyscy mamy swoje sympatie i antypatie, czasem pewnych ludzi się po prostu nie ?trawi", chociaż by się chciało. Dlatego tym bardziej potrzebne jest - jak sądzę - doświadczenie takiej właśnie wspólnoty modlitwy, która często bywa doskonałą okazją do przełamania wzajemnych uprzedzeń. Wspólnoty, która nie buduje wyłącznie na seminaryjnym regulaminie czy nawet na ogólnych zasadach formacji do kapłaństwa, ale także na spontaniczności i wzajemnym zaufaniu. Jest to ziarno, które może potem w kapłaństwie rosnąć, kwitnąć i wydawać obfite owoce - także dla dobra wiernych świeckich.
SEBASTIAN: Zdarza mi się stawać w sytuacji, w której z pokorą przyznaję, że z czymś sobie nie radzę, czegoś nie wiem. Bywa, że wtedy muszę poprosić o pomoc kolegę lub przełożonego, którego postawy i sposobu bycia nie akceptuję, który jawi mi się jako osoba przemądrzała, pyszna ?? może bardziej niż ja. Jest to niepowtarzalna szansa na zawiązanie relacji z takim człowiekiem: wychodząc z inicjatywą jako pierwszy, powoduję zaistnienie pewnej więzi. Być może pewnego dnia on przyjdzie do mnie z jakimś poważniejszym problemem - i resztki wzajemnej niechęci odejdą w zapomnienie. Fundamentem zawarcia takiej relacji jest pokorne uznanie, że można wszystkiego nie wiedzieć, można na czymś się nie znać i zgoda na to, że mój brat wie więcej czy też jest mądrzejszym, gorliwszym kapłanem. Myślę, że nie należy bać się korzystania z wiedzy współbrata w sposób praktyczny i uważam, że tego w seminarium, a później w kapłaństwie niekiedy brakuje. Każdy jest jakby ogrodzony wokół siebie, działa jak całkowicie suwerenna jednostka, która potrafi rozwiązywać wszystkie kłopoty - swoje i innych. Czasami jednak okazuje się, że to nie jest tak do końca. Każdy potrzebuje drugiego człowieka, jego pomocnej dłoni. Pozostaje tylko kwestia nawiązania tej pierwszej relacji, uznania swojej niemocy.
MAREK: Bardzo ważne, gdy chodzi o budowanie wspólnoty w seminarium, jest dzielenie się tym, co przeżywamy w ciągu dnia - na pierwszym miejscu z bratem, z którym mieszkam w pokoju. Jest to tym bardziej cenne w momencie, gdy rodzi się to spontanicznie, bo widać wtedy, że działa tam Duch Boży, że dopuszczamy jego działanie. Dzielimy się tym, co nas zaskoczyło, co było dla nas dobre, co trudne i przykre. Przez to buduje się wspólnota. Spontaniczność to jednak nie wszystko. Relacja braterstwa, wspólnoty musi być budowana na prawdzie. Jezus powiedział, że to prawda nas wyzwoli. Bardzo ważnym dla mnie doświadczeniem jest, gdy druga osoba mówi mi prawdę, tę, którą widzi we mnie, ale mówi to z troską. Zależy jej na tym, żebym ja też dostrzegł ten problem, żebym zaczął go rozwiązywać. Miłość objawia się w życzliwym mówieniu sobie prawdy, niedopuszczaniu do niedomówień albo też do sytuacji, w której, jako koledzy po fachu, przestaniemy wymagać od siebie pewnego moralnego i duchowego poziomu, zastosujemy względem siebie taryfę ulgową.
NORBERT: Takie mówienie sobie nawzajem rzeczy w prawdzie czasami może być trudne, a to z prostej przyczyny: znamy się bardzo dobrze, jesteśmy ze sobą 24 godziny na dobę, przez ponad 200 dni w roku -i często na tego typu uwagi ze strony kolegi mamy na swą obronę gotową serię jego pomyłek i potknięć. Nieraz brakuje nam pokory, przyznania się do błędu.
WOJTEK II: Właśnie. To przecież my sami tworzymy taki klimat prawdy, która jest przekazywana pokątnie, jak w zabawie w głuchy telefon, takie małe bagienko plotek. ?Budujemy" wspólnotę przez wzajemne podkopywanie autorytetów. Zapominamy o tym, że Kościół jest jednością i że przez takie zachowania prowadzimy do niespójności w duszpasterstwie, podważamy autorytet księży wśród wiernych świeckich. W ten sposób od wewnątrz burzymy jedność Kościoła.
FILIP: Nie bez racji ktoś powiedział, że prawda, jeśli przekazywana jest bez miłości, może zabić.
ADAM: Chciałbym jeszcze wrócić do tematu współpracy w kapłaństwie. Jak to już wcześniej zostało powiedziane, nasze wzajemne relacje nieraz nie są do końca uporządkowane, trudno jest z niektórymi osobami dojść do porozumienia. Istnieje niebezpieczeństwo, że nie będziemy robić nic, by poprawić tę sytuację - w nadziei, że przecież pobyt w seminarium kiedyś dobiegnie końca, a na parafii wszystko będzie inaczej. Tymczasem za parę lat pójdziemy do wspólnot, w których spotkamy się dokładnie z tymi samymi ludźmi, z którymi ścieraliśmy się w seminarium. Nic się nie zmieni, pozostaną te same relacje. Jeśli tutaj nie zdobędziemy się na wzajemną życzliwość i nie zrobimy wszystkiego, co od ludzkiej strony da się zrobić, to później już jako księża będziemy ze sobą rywalizować, ?zjadać się" wzajemnie, dając tym samym wielkie antyświadectwo. Tymczasem powinno być dokładnie odwrotnie - ważne, więc jest budowanie dojrzałych relacji już tutaj, od pierwszego roku seminarium.

Opracował
: Paweł Bieliński
(zaczerpnięto z: Pastores 10 (1) 2001)